17.09.2008

Home, sweet home

Zaskakująco dla nas samych piszemy... z Polski. Stało się dużo rzeczy nagle.
Najpierw należałoby opisać stopa... a raczej próbę jazdy na stopa po Grecji. Z Kalamaty dość opornie ale jeszcze znośnie przejechaliśmy Peloponez do Koryntu żeby odebrać telefon, który zostawiliśmy u polskiej rodzinki, z którą miło spędziliśmy tych wcześniejszych kilka dni tam.
Pojechaliśmy tego samego jeszcze dnia na plażę do Lutrak - może 5 kilometrów od Koryntu - i tam spędziliśmy noc. Rano popływaliśmy jeszcze w morzu (jak się okazuje ostatni raz tego lata w Grecji) i zebraliśmy się popołudniu za łapanie stopa.
To tak. 2-3 godziny zajęło nam zachęcenie kogokolwiek do zatrzymania się. Dotarliśmy nad Kanał Koryncki i zabraliśmy się za łapanie stopa w kierunku Patry. W międzyczasie poszliśmy na wegetariańskiego Souvlaka, który okazał się wieprzem to zjedliśmy tylko frytki po eksponacji irytacji Kasi w stronę Pani sprzedającej ("no tak, bo nie rozumie słowa WEGETARIANIN?!").
Postaliśmy tak sobie w stronę Patry następne 2 godziny i odwyczajeni od czekania stwierdziliśmy, że mamy dosyć po czym kulturalnie zmieniliśmy stronę jezdni na tą po przeciwnej z tabliczką Athina.
Tutaj też postaliśmy, ale Pan ze sklepu poczęstował nas soczkami, pojawił się autokar pełen polskich turystów więc się w sumie nie nudziliśmy.
W końcu zabrał nas człowiek w kierunku Aten, a że wyjaśniliśmy mu iż my to na Lamię się kierujemy to na autostradzie w tym właśnie kierunku zostaliśmy wysadzeni. Autostrada, auto za autem, ruch jak na Piłsudskiego (:D) a nam się zatrzymać nikt przez dobre dwie godziny nie chce, ale na zakupy to na środku autostrady sobie parkują...
W końcu... zatrzymuje się auto, cofa, Police. I że nie możemy tu stać, bo to jest very very very very dangerous... no tak, dla nich wszystko jest w Grecji dangerous. Stoisz sobie na bramkach na autostradzie gdzie jest limit 20km/h to Ci mówią, że dangerous. Stoisz przy parkingu obok plaży gdzie nic się kompletnie nie dzieje - mowią Ci, że dangerous. Teraz to samo.

- to co mamy zrobić, gdzie iść, chcemy na stopa do Lamii...
- jutro, otobus!
- ale my nie chcemy otobus, autostop
- tu jest _dendżerus_! nie możecie tu stać!

I rozmawiaj.
To poszliśmy na wjazd z jakiejś wsi :p gdzie nic nie jeździło, postaliśmy następne 4 godzinki, aż się laweta zatrzymała i podrzuciła nas 5km na autostradę.. :D.
Nie wiemy czy możemy tak sobie stopa łapać w dendżerus miejscu, no ale stoimy. A w sumie to połowa stoi, druga połowa śpi - na zmianę, co godzinę. I tak stoimy z kolejne 4 godziny po nic. W końcu - koło 5:00 - stwierdzamy, że zrobiło się dostatecznie chłodno aby dać sobie spokój. Wskakujemy we dwójkę w śpiwory... na chodniku. Przy autostradzie. Tak się tylko co jakiś czas budząc i rozglądając dookoła na tych wszystkich ludzi co to sobie chodzą wokół nas i nic sobie z nas nie robią... dziwny kraj :D. A nam już było wszystko jedno...
Rano wstajemy - o 11, pospali sobie, jak w domu, a co im :D - jemy śniadanie i kontynuujemy...

- Przemo, ja mam dosyć tego stopa w Grecji...
- ja też!

No i tak stopw Grecji przegonił.
Standardowo postaliśmy 4 godzinki po czym w końcu ktoś się zlitował.. i podrzucił nas kilkanaście kilometrów. Ale ale - do putarin! (jak to się w Serbii bramki do płacenia za autostradę określa...).
Co niesamowitsze w Grecji, wysiedliśmy z auta, nie położyliśmy jeszcze plecaków a wyciągnięty kciuk zadziałał na Pana TIR-a.
Nam się odechciało po tym wszystkim Lamii i okolic, Grecji w ogóle.. no ale Pan TIR do Salonik mówi, że nas zawiezie no to my szczęśliwi z Panem TIRem ;).
Zaraz za Lamią stwierdził, że dalej nie jedzie i musimy wysiadać. Coś się nie dogadaliśmy :p.
Wyjątkowo poczekaliśmy tylko godzinę (!) na Pana, który sporo o greckim środowisku nam opowiedział i bardzo miło z jego strony zawiózł nas na kolejne putariny w stronę Salonik :).
No i tam też się kierowaliśmy, z myślą zostania jeszcze chwilę w Grecji.. ALE:
Wpadliśmy na taki pomysł, żeby sobie napisać na karimacie TR (Turcja) i BU (nie, nie żeby odstraszać, tylko że do Bułgarii my) i machać na kierowców z tych krajów.
Zadziałało za dobrze, bo po 2 minutach już siedzieliśmy w busie do Bułgarii... :D
Przejechaliśmy do granicy, zjedliśmy po sałatce szopskiej za 10 euro (?!), a później Pan który nas zabrał na stopa na stacji coś zaczął rozmawiać o tym, że za trzeba zatankować i my powinniśmy zapłacić to ładnie podziękowaliśmy za podwiezienie i sobie wyszliśmy... 100km od Sofji.
Do Sofji szybciorem podrzucili nas jacyś "krejzi pipul" (tak o sobie mówili) no i w środku nocy zostawili na jakimś pustkowiu, na dodatek mówiąc że to droga na Belgrad ;).
Przeszliśmy sobie nocą z 8km w tę że stronę i rozbiliśmy namiot, bo trochę nam się spać chciało.
I rano (11:00, znow) zaczął się kabaret.

- zbudził nas deszcz
- Przemo dostrzegł kałużę pod głową
- plecak jakiś mokry
- widok po wyjściu na zewnątrz: pod namiotem... rzeka, się zrobiła :O
- wybuchnięta pianka do golenia.. no nic, pozbyliśmy się kosmetyczki - z zawartością :O
- i karimat
- i namiotu :O :F
- namiot zatonął kompletnie, więc się zebraliśmy... w momencie oberwania chmury
- postaliśmy sobie na stacji benzynowej z 3 godzinki kupując co chwilę chipsy.. czekaliśmy aż deszcz minie
- nie mijał i pewnie dalej pada, przeszliśmy się bo zaczęło tylko kropić..
- ktoś na nas zatrąbił bo szliśmy sobie poboczem.. i zabrał do Belgradu :D:D

Nieco (nieco...) obawialiśmy się czy wpuszczą nas do Serbii z kosowskimi pieczątkami w paszportach, ale Panowie rzucili tylko "Polska, turist" z uśmiechem na twarzy i wbili swoje pieczony na pierwszą lepszą stronę (Kasi się przy wizie irańskiej oberwało).
A z Belgradu do Polski to dwoma stopami :) Ze stacji benzynowej pod Nowym Sadem zabrali nas Polacy przemycający macedońskiego pieska :).. tak sami z siebie, bo nie sygnalizowaliśmy, że jesteśmy Polakami... szczęście :). Musieliśmy tylko spędzić noc w restauracji oglądając filmy, bo się wcześniej na nocleg zatrzymali :) Dalej to już rutynowo i gładko stopem przez Polskę :p
No a że jeszcze chwilkę mamy czasu we wrześniu to tylko do domu po cieplejsze ciuchy wstąpiliśmy i już nas nie ma - najpierw na chwilę do Świnoujścia... a następnie prawdopodobnie do Holandii :).


Ps. podsumowując dwumiesięczny pobyt poza krajem (18 lipca - 17 września)... lista rzeczy zgubionych/zniszczonych/pozostawionych/jakkolwiek ich juz nie mamy:

- telefon
- scyzoryk
- torba z jedzeniem
- dwa kubki aluminiowe, w tym jeden termiczny
- kosmetyczka, cała w piance do golenia która .. wybuchnęła?
- ...zawartość kosmetyczki
- jakies 6 par okularow przeciwslonecznych
- sandały
- czapka z daszkiem
- koszulka
- nóż
- mapa (Grecji)
- przewodnik po Turcji
- ładowarka tel.
- karimata, sztuk dwie
- namiot
- niezliczona ilość butelek z wodą mienerlną
- kilka innych rzeczy, których nie pamiętamy :P

1 komentarz:

  1. świetna relacja! Czytałam hiehie ... co jakiś czas! bezpiecznych stopów !
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń