21.03.2012

w marcu jak w garncu

Kolosy... tak, udało nam się odwiedzić Trójmiasto, do którego kiedyś zaglądaliśmy całkiem często, a ostatnio jakoś nie było okazji... byliśmy okrągły rok temu - również na kolosach.
Tegoroczne były mocno na ostatnią chwilę, ale w sumie udało nam się tak rozporządzić swoim czasem, żeby pospacerować jeszcze po Gdyni, wpaść na pączki z chałwą (i nie tylko z chałwą) i zjeść śniadanie nad morzem, na plaży... o tak, spokój jaki wywołuje chwila na plaży jest niebywały.
Sporo inspiracji, ogrom robiących spore wrażenie prezentacji... no i ta na kolosa. Stopem po Indiach, na piechotę z Manali do Leh... i spowrotem. 1500km łódką z Varanasi do Kalkuty, później tratwa, więcej Azji, Australia, Nowa Zelandia... dwukrotnie żaglówkostop, w tym przez ocean do Afryki... a na deser cały czarny kontynent z południa na północ rowerem + Europa - 5 lat w podróży. Przez większość czasu samotnie. Niesamowite! Aż nam się buzie pootwierały z wrażenia!



Warto też opisać nietypową podróż na kolosy... i spowrotem :). Bo wydawać by się mogło, że niby Wrocław - Gdańsk prosta polska droga, myk myk i już, że nie warto nawet wspominać... a tu proszę:). Jadąc na północ bardzo szybko dojechaliśmy do Poznania, równie szybko minęliśmy Toruń i wylądowaliśmy na parkingu przy autostradzie, na który nie wjeżdżał niemal nikt, no bo po co?:) Podchodziliśmy więc do bramek przy autostradzie, wyganiano nas, po jakiś czasie wracaliśmy... itd. :D. Podsumowując udało nam się pobić nasz rekord z Grecji z 2008 roku! W Polsce! Łapaliśmy stopa od 14.00... do 20.00 :D!


Powrót był równie ciekawy. Wracać zaczęliśmy ok. 20.00, wyjechaliśmy autobusem za Gdańsk do Pruszcza i szukaliśmy drogi na A1. Przeszliśmy cały Pruszcz, wyszliśmy za i odkryliśmy, że chyba gdzieś ten wjazd przegapiliśmy, bo trafiliśmy na drogę... ale S8 w stronę Trójmiasta :D. Lekko się podłamaliśmy, ale po nie więcej jak dwóch minutach zatrzymał nam się samochód i chłopak stwierdził, że podrzuci nas na pierwszą stację benzynową na autostradzie. Po drodze opowiedział, że generalnie jedzie w przeciwnym kierunku i jest mu naprawdę zajebiście nie po drodze, ale ponieważ sam jeździł sporo autostopem po Europie to... wiadomo jak jest :). Okazało się to 30. kilometrami, a na stacji stwierdziliśmy, że jedziemy tylko jak ktoś będzie jechał w okolice Łodzi albo Poznania. Odrzuciliśmy więc 5 aut :D, które jechały do Bydgoszczy, Torunia, Warszawy itp. Parę minut po północy zdecydowaliśmy, że skoro na stację zjeżdża nie więcej jak jedno auto na 20. minut, to pójdziemy spać w ogromnej kabinie damskiej toalety, w której było ładnie, czysto i pachnąco :D. Wyjęliśmy więc śpiwory, rozłożyliśmy karimatki i poszliśmy spać.


O 5.30 wstaliśmy, ogarnęliśmy się, zjedliśmy na śniadanie sojówki śniadaniowe :D i poszliśmy sobie dalej łapać stopa. No i już się jakoś jechało, ale mieliśmy mały autostopowy kryzys w Jarocinie i do Wrocławia dojechaliśmy o 17.00. Co nie zmienia faktu, że jechało się świetnie ;).
Sporo spotkań w trakcie kolosów - starych znajomych, nowo poznanych ludzi, którzy niosą ze sobą swoje historie, przeżycia, którymi się dzielą. Później ludzie jeździli do nas. Ekspresowe odwiedziny Darii z Tomkiem, później weekend z Tysią i Kubą z CS. Wszyscy ci ludzie, niesamowite rozmowy i ochota by zatrzymać te chwile ze sobą na dłużej, chociaż to niemożliwe. Ludzie przyjeżdżają i wyjeżdżają. Pojawiają się i znikają. Każdy podąża swoją ścieżką. I w pierwszej chwili wydaje się, że po zniknięciu ludzi zostaje pustka, a tak naprawdę wszystkie te historie, wszyscy poznani ludzie zostawiają w nas cząstkę siebie, swojego spojrzenia na świat. Trochę jak podczas jazdy autostopem. Dzielimy się z kierowcami swoim życiem, wymieniamy się historiami. I nie ważne jak bardzo nasze droga poczuje się wspólna, każdy w końcu dąży w swoim kierunku. I nie zmienia tego nawet 3 dni wspólnej drogi... i... no, jest w tym coś magicznego:)
Odkryliśmy też miejsce, z którego piszę też teraz ten wpis:) i do którego niedługo chyba się przeprowadzimy:). Z niesamowitym klimatem, cudownie miłymi ludźmi i bilionem cudownych herbat... :). Wcześniej mieliśmy takie jedno miejsce, w którym moglibyśmy spędzać całe dnie - była to Ganga Beach Cafe w Rishikesh w Indiach... no, na co dzień trochę daleko :). Ale teraz, dla każdego odwiedzającego stały punkt programu we Wrocławiu - Czajownia! I nie, nie jest to żaden sponsorowany artykuł... piszę, biorąc kolejny łyk Tie Guan Yin Cha... :)


Kasia i Tysia, oraz Kuba za fajką @ Czajownia :)
 

0 komentarze:

Prześlij komentarz