...i już jutro jedziemy
Zdanie powtarzane od kilku dni jak mantra. Pierwszego dnia w Kamphaeng Phet rozmawialiśmy z rodziną przez rynga (w ogóle świetna strona, którą polecamy), opowiadaliśmy, że z powodu zatrucia zatrzymaliśmy się w hotelu, ale Kasia czuje się lepiej i już jutro jedziemy.
Następnego dnia też, kolejnego ponownie. Od kilku dni mamy codziennie spakowane sakwy, żeby rano jechać dalej, ale każde rano zaczynało się podobnie... bez szczegółów, przecież każdy się kiedyś zatruł:).
Ale ile dni można... jeden, dwa, trzy? W końcu wszystkie standardowe metody zawiodły - niezawodny jogurt, powszechna cola, wódki nie próbowaliśmy... nasze kieszonkowe medykamenty... kieszonkowe? Dwie torby po butach leków - ktoś wozi ze sobą tyle leków co my?
Kolejny poranek... wieczorem zdecydowaliśmy, że już jutro jedziemy na 100%, jakby coś się działo zabijamy tabletkami i ruszamy. Łatwo powiedzieć... ruszyliśmy rano, ale do szpitala. 6.30, więc jeszcze tłumów nie ma, w kolejce jedynie trzydziesta... w jednym miejscu, czasem posiadanie innego koloru skóry ma swoje plusy, bo w innych miałam wrażenie, że dziwnym sposobem nie czekam w kolejce...
Nie wszyscy wiedzieli o czym mówię, podobno Pani doktor miała mówić dobrze po angielsku, ale diarrhea (biegunka) niestety nie rozumiała. Udało mi się jednak zrobić badania krwi i moczu (jak mi dawali pojemnik żebym oddała mocz, nie wiedzieć czemu wszystkich wyraz twarzy był jak po dobrym dowcipie, który już wszyscy znają), które wykazały nic. Okazało się, że z wynikami wysłano mnie już jednak do gabinetu, gdzie Pani doktor (wcześniejsza była tylko kobietą ustalającą z czym przyszłam) jednak już mówiła po angielsku bardzo dobrze. Dostałam dwa antybiotyki, no-spę na wszelki wypadek, zapas paracetamolu do końca wyjazdu i gastrolit. Pani proponowała jeszcze lekarstwa na grypę (?), ale już bita śmietana z polewą nie była mi potrzebna....
Za badania, wizytę, leki i kartę stałego klienta zapłaciliśmy astronomiczną sumę... 40zł...
Kolejny poranek... wieczorem zdecydowaliśmy, że już jutro jedziemy na 100%, jakby coś się działo zabijamy tabletkami i ruszamy. Łatwo powiedzieć... ruszyliśmy rano, ale do szpitala. 6.30, więc jeszcze tłumów nie ma, w kolejce jedynie trzydziesta... w jednym miejscu, czasem posiadanie innego koloru skóry ma swoje plusy, bo w innych miałam wrażenie, że dziwnym sposobem nie czekam w kolejce...
Nie wszyscy wiedzieli o czym mówię, podobno Pani doktor miała mówić dobrze po angielsku, ale diarrhea (biegunka) niestety nie rozumiała. Udało mi się jednak zrobić badania krwi i moczu (jak mi dawali pojemnik żebym oddała mocz, nie wiedzieć czemu wszystkich wyraz twarzy był jak po dobrym dowcipie, który już wszyscy znają), które wykazały nic. Okazało się, że z wynikami wysłano mnie już jednak do gabinetu, gdzie Pani doktor (wcześniejsza była tylko kobietą ustalającą z czym przyszłam) jednak już mówiła po angielsku bardzo dobrze. Dostałam dwa antybiotyki, no-spę na wszelki wypadek, zapas paracetamolu do końca wyjazdu i gastrolit. Pani proponowała jeszcze lekarstwa na grypę (?), ale już bita śmietana z polewą nie była mi potrzebna....
Za badania, wizytę, leki i kartę stałego klienta zapłaciliśmy astronomiczną sumę... 40zł...
Szczerze to ciężko już policzyć, który jesteśmy tu dzień... piąty, szósty? Dziś pierwszy dzień po antybiotyku... i już jutro jedziemy... insallah
Słodko
Tak poza tym to chcielibyśmy napisać o wszystkich naszych przemyśleniach dotyczących Tajlandii, więc notka niekoniecznie będzie spójna. W sumie to zainspirowały nas do tego hotelowe kanapki. Jesteśmy sobie w takim hoteliku, który nawet ma w cenie podstawowe śniadanie (co ciekawe był jednym z najtańsśzych w mieście, chyba). I na tym śniadaniu dostępne są m.in. słodkie bułki, takie coś jak drożdżówki z biedronki z jagodami itp., każdy je zna, no nie? Wyciągaliśmy je kiedyś ze śmietnika przy Parafialnej :D. No i tu są takie same, tylko że większość tych słodkich super bułeczek jest... z mięsem... jedna z parówką, inna z popularną tutaj zmieloną świnią, a jeszcze inne z innym mięsem... są też kanapki, takie pakowane z wiecznie świeżym chlebem jak w UK. Wygląda to jak z masłem i packą dżemu... masło (w zamyśle) jest słodkie... a ta kapka dżemu pokrywająca 1/10 kromki idealnie wiecznie świeżego chleba jest... tak, znowu pork, słodki ...chyba, nie próbowaliśmy.
Niestety jeszcze nie odkryliśmy skąd zamiłowanie Tajów do tego rodzaju słodkości. Nas to jednak średnio raduje, jak kupując pyszne sushi, dostajemy do niego słodki sos sojowy. Albo krakersy o smaku serowym z cukrem, krakersy o smaku nori z cukrem, suchary z masłem posypane... zgadnijcie czym? Nie żebyśmy nie lubili słodyczy, ale naprawdę czasem ccielibyśmy zjeść coś słonego... Dla odmiany owoce, które kupujemy są niespecjalnie słodkie. Rose apple - wyjątkowo soczysty i orzeźwiający, ale ani nie kwaśny ani nie słodki. Jackfruit - bardziej budyń waniliowy w smaku, ale też nie za słodki, mangostan czy inne owoce w stylu białe jadalne w środku (jak liczi), lekko kwaskowate bardziej jak winogrona z grejpfrutem. Ach, no banany są słodkie - w szczególności te maluteńkie 3cm, no i ananasy mega soczyste i mega słodkie! W szczególności jeśli je porównać z tymi dostępnymi w Europie :).
A w Tajlandii to...
A w ogóle to co nas zaskakuje w Tajlandii... najbardziej w Tajlandii chyba zaskakuje nas sama Tajlandia. Bo większość opinii na temat ludzi w tym kraju była raczej negatywna, a my z naszych siodełek widzimy coś zupełnie innego. Jedziemy w kierunku zupełnie przeciwnym niż 90% ludzi przyjeżdżających do tego kraju, może rzeczywiście to jest przyczyna? Może jadąc na rowerach jesteśmy dla nich bardziej ludzcy?
Zaskoczył nas maksymalnie Bangkok. Kilkukrotnie lepiej rozwinięty niż największe polskie i nie tylko metropolie. Zaskoczyli nas ludzie wpatrzeni w swoje telefony, jakby przez kroplówkę podłączeni do facebooka. Jadąc metrem 85% otaczających nas osób była w innej rzeczywistości, zapatrzona w swoje telefony... smartfony to się chyba nazywa :). Drugi świat, inna równoległa rzeczywistość, w której funkcjonują dla nas ludzie z tajskiej stolicy.
Zaskoczył nas tajski uśmiech. Wcale nie przygłupi jak czytaliśmy, bo inteligencją i elokwencją Tajowie w większości przewyższającą spotykane chociażby te w Polsce osoby, z którymi wchodzimy w interakcje w sklepach itp. Ludzie w Tajlandii są tak kochani i niesamowici, że powoli zaczynają rywalizować w tej kwestii z naszym ulubionym irańskim narodem.
Zaskakują nas mnisi... jako, że zdarza nam się sypiać w ich świątyniach, zaskakuje nas, z jakim przepychem są one postawione. Ogromna świątynia w złocie, budząca respekt, a sami mnisi żyjący w tak skromnych warunkach, że aż nieśmiało spytać czasem o kawałek trawy pod nasz namiot.
Wyjazdem celowaliśmy w Laos, Tajlandia miała być tylko nic nie wnoszącym przystankiem, a okazał się zaskakującą perełką.... czym w takim razie zaskoczy nas Laos?
Zdjęcie z dietą... zgadnijcie kto pije piwo, a kto zajada jedyną dostępną w pełni słoną przekąskę dla użytkowników zatruć pokarmowych, wyprodukowaną... w Polsce?;) No dobra, przecież widać kto;)
Wódki nie próbowaliście?? No a własnie trzeba było :p
OdpowiedzUsuń