Kawa z szafranem i kardamonem, parzona w tygielku. I wietnamska, parzona po wietnamsku. Na ścianach sporo map, orientalnych obrazów i ogrom wschodnich przypraw. Nie, tym razem nie byliśmy w Azji, ale w Toruniu u Moniki, która właśnie wróciła z 7. miesięcznej podróży po Dalekim Wschodzie i Nowej Zelandii.
Od dawna chcieliśmy odwiedzić to miasto. Kiedyś nawet ruszyliśmy w tamtą stronę, ale ostatecznie zatrzymaliśmy się w Poznaniu. Sporo w Toruniu urzekających ulic, klimatycznych zakamarków i pięknych kamienic. Nie za bardzo mieliśmy ochotę na pierniki. Wybraliśmy się za to do Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie odkryliśmy, że rzeczywiście chyba wszystko jest sztuką, co artysta sztuką nazwie (jak głosił napis w toalecie). Znaleźliśmy klimatyczną kawiarnię ('Draże' - polecamy) i napatrzyliśmy się na niesamowitą panoramę miasta nocą. No i wieczorne rozmowy z Moniką na każdy temat... zdecydowanie Toruń nas nie zawiódł.
Ale wróćmy do początku naszej polskiej, wrześniowej włóczęgi... ;)
Nie co za to zawiedliśmy się na Krakowie, do którego pojechaliśmy najpierw. Kraków okazał się mocno przereklamowany i chyba - jak na Polskę szczególnie - zbyt turystyczny. Po jednym dniu więc uciekliśmy w Bieszczady.
Cały dzień zajęło nam przejechanie z Krakowa do Stefkowej, gdzie mamy rodzinę, a już rano kolejnego dnia wyruszyliśmy na szlak. Pierwszego dnia weszliśmy od Ustrzyk, przez Szeroki Wierch na Tarnicę i mimo średniej pogody i tak byliśmy w niebo wzięci. Nie chodziliśmy za bardzo wcześniej po górach, a już pierwszego dnia odkryliśmy, że nie wiedzieliśmy, co tracimy.
Kolejnego dnia weszliśmy od Ustrzyk na Połoninę Caryńską, przeszliśmy całą, zeszliśmy i zaczęliśmy wchodzić na Wetlińską, żeby noc spędzić w schronisku. Naprawdę - ledwo weszliśmy;), a jak przy szlaku nie było barierek, to musieliśmy trzymać się trawy żeby nie upaść ze zmęczenia;). W końcu jednak weszliśmy, zostaliśmy na noc w Chatce Puchatka, a rano ruszyliśmy dalej. W kilka godzin dokończyliśmy Wetlińską i wróciliśmy do Stefkowej. Ostatniego dnia zrobiliśmy obie Rawki, z których mieliśmy niesamowity widok na wszystko, co w poprzednie dni przeszliśmy...
Dawno żadne miejsce nie zrobiło na nas takiego wrażenia. Pięknie jest w Bieszczadach, cudownie jest chodzić po bieszczadzkich górach, błogo patrzeć jest na bieszczadzkie krajobrazy!
Z Bieszczad pojechaliśmy na Mazury, żeby przez tydzień pożeglować z Darią i Tomkiem.
Nieco zimniej niż na południu, ale miło minął tydzień. Brak wiatru i wiatr gigant, ogromne porcje ryżu, kąpiele w lodowatych jeziorach i niesamowite zachody słońca:). Po prostu, miły tydzień na żaglówce:).
Z Mazur pojechaliśmy do Wawy, gdzie spędziliśmy jeszcze półtora dnia z niesamowitą rodziną, jaką tam mamy:). A w Warszawie jak zawsze cudownie. Stolica jest drugim po Wrocławiu miastem w Polsce, do którego gdy przyjeżdżamy, czujemy się jakbyśmy przyjeżdżali do domu. I niesamowite odkrycie! Au Lac, czyli wietnamska, wegańska restauracja, gdzie menu ma 50 wegańskich pozycji! I co to są za pozycje... wegańskie Pho, wegańska ryba, wegańskie krewetki... czujecie to? Bo nasze podniebienia poczuły rozkosz:)
A z Wawy pojechaliśmy do Torunia, o którym napisaliśmy na początku:).
Miło minął nam wrzesień, który w ekstremalnym skrócie opisaliśmy:). Zdecydowanie zakochaliśmy się w Bieszczadach...
Wszystkie zdjęcia (również zaległe woodstockowe) znaleźć można u nas na picasie (klik), lub po w odnośniku po lewej stronie bloga (ZDJĘCIA 2010-...).
Od dawna chcieliśmy odwiedzić to miasto. Kiedyś nawet ruszyliśmy w tamtą stronę, ale ostatecznie zatrzymaliśmy się w Poznaniu. Sporo w Toruniu urzekających ulic, klimatycznych zakamarków i pięknych kamienic. Nie za bardzo mieliśmy ochotę na pierniki. Wybraliśmy się za to do Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie odkryliśmy, że rzeczywiście chyba wszystko jest sztuką, co artysta sztuką nazwie (jak głosił napis w toalecie). Znaleźliśmy klimatyczną kawiarnię ('Draże' - polecamy) i napatrzyliśmy się na niesamowitą panoramę miasta nocą. No i wieczorne rozmowy z Moniką na każdy temat... zdecydowanie Toruń nas nie zawiódł.
Ale wróćmy do początku naszej polskiej, wrześniowej włóczęgi... ;)
Nie co za to zawiedliśmy się na Krakowie, do którego pojechaliśmy najpierw. Kraków okazał się mocno przereklamowany i chyba - jak na Polskę szczególnie - zbyt turystyczny. Po jednym dniu więc uciekliśmy w Bieszczady.
Cały dzień zajęło nam przejechanie z Krakowa do Stefkowej, gdzie mamy rodzinę, a już rano kolejnego dnia wyruszyliśmy na szlak. Pierwszego dnia weszliśmy od Ustrzyk, przez Szeroki Wierch na Tarnicę i mimo średniej pogody i tak byliśmy w niebo wzięci. Nie chodziliśmy za bardzo wcześniej po górach, a już pierwszego dnia odkryliśmy, że nie wiedzieliśmy, co tracimy.
Kolejnego dnia weszliśmy od Ustrzyk na Połoninę Caryńską, przeszliśmy całą, zeszliśmy i zaczęliśmy wchodzić na Wetlińską, żeby noc spędzić w schronisku. Naprawdę - ledwo weszliśmy;), a jak przy szlaku nie było barierek, to musieliśmy trzymać się trawy żeby nie upaść ze zmęczenia;). W końcu jednak weszliśmy, zostaliśmy na noc w Chatce Puchatka, a rano ruszyliśmy dalej. W kilka godzin dokończyliśmy Wetlińską i wróciliśmy do Stefkowej. Ostatniego dnia zrobiliśmy obie Rawki, z których mieliśmy niesamowity widok na wszystko, co w poprzednie dni przeszliśmy...
Dawno żadne miejsce nie zrobiło na nas takiego wrażenia. Pięknie jest w Bieszczadach, cudownie jest chodzić po bieszczadzkich górach, błogo patrzeć jest na bieszczadzkie krajobrazy!
Z Bieszczad pojechaliśmy na Mazury, żeby przez tydzień pożeglować z Darią i Tomkiem.
Nieco zimniej niż na południu, ale miło minął tydzień. Brak wiatru i wiatr gigant, ogromne porcje ryżu, kąpiele w lodowatych jeziorach i niesamowite zachody słońca:). Po prostu, miły tydzień na żaglówce:).
Z Mazur pojechaliśmy do Wawy, gdzie spędziliśmy jeszcze półtora dnia z niesamowitą rodziną, jaką tam mamy:). A w Warszawie jak zawsze cudownie. Stolica jest drugim po Wrocławiu miastem w Polsce, do którego gdy przyjeżdżamy, czujemy się jakbyśmy przyjeżdżali do domu. I niesamowite odkrycie! Au Lac, czyli wietnamska, wegańska restauracja, gdzie menu ma 50 wegańskich pozycji! I co to są za pozycje... wegańskie Pho, wegańska ryba, wegańskie krewetki... czujecie to? Bo nasze podniebienia poczuły rozkosz:)
A z Wawy pojechaliśmy do Torunia, o którym napisaliśmy na początku:).
Miło minął nam wrzesień, który w ekstremalnym skrócie opisaliśmy:). Zdecydowanie zakochaliśmy się w Bieszczadach...
Wszystkie zdjęcia (również zaległe woodstockowe) znaleźć można u nas na picasie (klik), lub po w odnośniku po lewej stronie bloga (ZDJĘCIA 2010-...).
0 komentarze:
Prześlij komentarz