13.05.2011

24-godzinna podróż i autostop autokarowy

Nie, wcale nie chcemy osądzać tego kraju, bo jesteśmy tutaj dopiero kilka dni. Ale jakie możemy mieć odczucia, gdy wszędzie, wszyscy niemal, gdy na nas patrzą, zamiast źrenic mają dolary? Dlaczego wszyscy myślą, że kolor naszej skóry jest równoznaczny z kieszeniami wypchanymi po brzegi zielonymi papierkami? I czyja jest to wina? Czy to złe podejście mieszkańców, czy to biali ich zepsuli?

Wyjechaliśmy we wtorek autostopem na południowy-wschód. Ależ była to piękna droga! Dla samych widoków, którymi dane nam było nakarmić swoje oczy w czasie drogi warto było tą drogę przebyć.
Bardzo wcześnie wstajemy. Opuszczamy hotel, gdy ten jest jeszcze zamknięty, a właściciel śpi. Miasto dopiero się budzi, nieliczni ludzie snują się ulicami. Wychodzimy pieszo poza medinę i wsiadamy w autobus do pierwszego miasta za Marrakeszem. Wysiadamy gdy ten skręca do miasta i zostajemy na naszej drodze nr 9, w stronę Warzazatu. Zaczynamy łapać stopa. Nie trwa to długo, bo zatrzymuje nam się... autokar - jadący właśnie do Warzazat. Zaskoczeni, w sumie nie wiedzieliśmy nawet czy zatrzymał się dla nas. Wysiada jednak człowiek i zaczyna z nami rozmawiać. Mówimy, że owszem, jedziemy w tym samym kierunku, ale na autobus nie mamy pieniędzy. Wtedy ten idzie do kierowcy, zamienia dwa słowa i zaprasza nas do środka! Magia. Księżycowymi krajobrazami dojeżdżamy na miejsce. Wysiadamy, dziękujemy i przechodząc przez miasto kierujemy się na drogę do Zagory. Na wylotówkę zabiera nas czarnoskóry kierowca i zaczynamy łapać stopa. Ruch jest niewielki. Stwierdzamy, że chyba wszystkie mercedesy to taksówki, więc ich nie łapiemy. Po niecałej godzinie przejeżdża... autokar. Marrakesz - Zagora. I ten zatrzymuje się na naszego kciuka... my znów, że autostopem, że nie mamy pieniędzy - a oni znów zapraszają nas do środka. Wydaje nam się to niesamowite, jednak... nie tym razem. Tym razem, to po prostu cwaniactwo. Całą drogę nikt do nas nie podchodzi z biletami, mimo że wszystkich innych to dotyczy. Gdy jednak dojeżdżamy do Zagory... robi się bardzo nieprzyjemnie. Pieniądze. A kiedy zapłacicie za bilety? Pieniądze, bilety, pieniądze. Tyle z tego rozumiemy. Robi się bardzo niezdrowa atmosfera. Nie lubimy, kiedy ktoś zabiera nas na stopa, kiedy ugadujemy się dodatkowo wcześniej, że podróżujemy bez pieniędzy, a oni na koniec ich rządają. Dlaczego nie zrobili tego od razu? Przecież po prostu byśmy nie wsiedli.
Na dworcu czeka na nas host z couchsurfing, więc postanawiamy użyć go, jako tłumacza. Ten jednak nawet nie próbuje rozmawiać. Twierdzi, że przecież doskonale wiedzieliśmy, że wsiadamy do autokaru, za który trzeba płacić. Czy on w ogóle nas słucha? Przecież to nas próbuje się tu oszukać! W końcu gość z autobusu odpuszcza, widząc chyba, że nas nie przegada, a my nie mamy zamiaru za nic płacić. Wychodzimy z dworca.
Jedziemy z naszym hostem, który sprawia wrażenie, jakby... jego profil na couchsurfing, miał niewiele wspólnego z nim samym. Jakbyśmy spotkali inną osobę. Dziwne. Ale póki co, nie osądzamy. Nie trafiamy jednak do jego domu, a wchodzimy na teren czegoś, co raczej brzmi jak agencja turystyczna. Younes zaprasza nas do jednej z lepianek, wybudowanych chyba specjalnie dla turystów. Pytamy się czy nie będziemy musieli za to płacic? Nie, nie, przecież to couchsurfing. Ok. Zaprasza nas na herbatę w kawiarni położonej w tym samym kompleksie i pierwsze co robi, to... przedstawia nam znajomego kierowcę jeepa 4x4, który organizuje wyjazdy na Saharę. Później przychodzi jeszcze jeden gość, nawet przypominający tego pierwszego. My sobie siedzimy, a oni rozmawiają ze sobą po arabsku. Dziwnie. Później Younes zabiera nas na targ, abyśmy zrobili razem tajin. Nie potrafi zrozumieć, że nie jemy mięsa, ale mniejsza o to. On nawet nie czytał naszego profilu na couchsurfing. Zastanawiamy się, czy w ogóle przeczytał naszą wiadomość do końca. Na dodatek, w profilu zaznaczony miał język angielski - expert. Tymczasem jego poziom, zdecydowanie nie wychodzi poza beginner, bo nie rozumie połowy rzeczy, które do niego mówimy. Wspólne gotowanie wege tajin, przypomina raczej totalne udawanie bycia dobrym przyjacielem, a Younes działa na nas tak toksycznie, że nie potrafimy dłużej z nim wytrzymać. Wysyłaliśmy przez couchsurfing request na ok. 3 noce, który zaakceptował. Gdy mówimy mu, że nie chcemy wykupić u niego wycieczki na Saharę, bo to dla nas za drogo i w takim razie nas to nie interesuje, po chwili mówi, że... możemy zostać tylko jedną noc. Dodam, że przyjechaliśmy do Zagory ok. 19.00.
Wychodzi więc na to, że człowiek stworzył sobie profil na couchsurfing, powypisywał, że chce zdobywać przyjaciół, a okazuje się, że to jedna wielka udawanka, aby wykupić u niego wycieczkę na Saharę. Tego za wiele! Najpierw Marrakesz, w którym na każdym kroku starają się wyssać tyle pieniędzy, ile to możliwe. Ale ok, stwierdziliśmy że to miejsce turystyczne, powszechne zepsucie przez białych i przymknęliśmy na to oko. Później sytuacja z autobusu, a na koniec ten gość z couchsurfing... co jest nie tak z tym Maroko? Ileżdziesiąt krajów już odwiedziliśmy, nierzadko równie turystycznych, ale coś takiego spotykamy po raz pierwszy. Chcieliśmy pojechać na pustynię, posłuchać ciszy i dotykać piasku. Ale ta pustynia, mieni nam się teraz jako jeden, wielki, komercyjny biznes. A i ludzie, to prawdopodobnie taka sama udawanka jak ta, której zasmakowaliśmy w Zagorze. Może gdybyśmy mieli więcej czasu, aby powooli to zgłębiać i się do tego zbliżać... ale mając tyle czasu - niestety nie. Nie mamy ochoty uczestniczyć w czymś takim. To zupełnie nie jest dla nas, nie mamy na to ochoty.
Jest 20:25, siedzimy z Younesem i po prostu... wychodzimy. Idziemy po plecaki i na dworzec, aby nie tracić czasu i zdążyć na ostatni, nocny autobus do Marrakeszu o 21.00. Younes zaskoczony, ale na koniec poprosił, abyśmy nie zapomnięli mu wystawić referencji na couchsurfing. Nie zapomnimy, na pewno. Niestety, po raz pierwszy będzie to referencja negatywna.
Wsiadamy do autobusu w drogę powrotną. Bierzemy nasze dwa małe plecaczki na kolana. Przychodzi człowiek i każe nam dopłacić - za bagaż. Wiemy, że istnieje taka dopłata, ale... niby dlaczego? Przecież nie zajmują one miejsca w autobusie, bo nie wkładaliśmy ich do bagażnika, tylko wzięliśmy je ze sobą na kolana. Nie wkładamy ich też na górne półki, bo nawet się nie zmieszczą. Kłócimy się o swoje, ten w końcu odpuszcza. Siedzący obok nas Marokańczyk, zagaduje do nas. Rozumiem Was, to jest popieprzone. Oni po prostu chcą Waszych pieniędzy...
Jedziemy całą noc tą samą drogę, którą pokonaliśmy za dnia na stopa, również autobusami. Wysiadamy w Marrakeszu o 5:20.
Siadamy na ławce w parku, ale po chwili przychodzą policjanci i mówią, żebyśmy stąd poszli, bo tu jest niebezpiecznie...
Znajdujemy inną ławkę i dosypiamy sobie, aż zaczyna świtać. Wchodzimy w Medinę, idziemy na Dżamaa el-Fna. W bocznych uliczkach zjadamy śniadanie, wypijamy miętową herbatę, po czym idziemy wrzucić się do hotelu. Tym razem zatrzymujemy się na tarasie hotelu, aby noc spędzić pod gwiazdami. Gdy rozkładamy się na przyjemnym tarasie, patrzymy na datę... 11 maja! Godzina 10:00. Dokładnie trzy lata temu, za dwie godziny... się poznamy ;). A więc taką mamy naszą małą rocznicę:). Każdą chcielibyśmy spędzać w podróży:). Kładziemy się i odsypiamy blisko 24-godzinną podróż.
Popołudniu wychodzimy jeszcze w miasto, które już tak dobrze znamy.
Jutro jedziemy na północny zachód, w stronę oceanu. W stronę Sidi Ifni, do którego jedziemy między innymi dlatego, że przekonał nas opis Beaty, która niedawno z niego wyjechała...
Jeszcze kilkanaście dni w Maroko, aby poznać jego lepsze oblicze.
Teraz siedzimy na tarasie, a wszędzie wokół nas rozbrzmiewa z ogromną mocą, głośny azan... niesamowita magia...

2 komentarze:

  1. Trzymam kciuki, aby tym razem ludzie zabierali Was bezinteresownie i pozdrawiam!
    Stała czytelniczka z Rudy Śląskiej:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam kciuki, aby tym razem ludzie zabierali Was bezinteresownie i pozdrawiam!
    Stała czytelniczka z Rudy Śląskiej:)

    OdpowiedzUsuń