17.05.2011

Ultramaryna

Lekie zatrucie i gorączka powoduje, że w Marrakeszu zostajemy chwilkę dłużej niż planowaliśmy. Przyjemnie jednak mija czas, przyjemny jest też dach hotelu. Ostatniej nocy "u nas" na dachu zatrzymuje się jeszcze Szwajcar, który przyjeżdża z czymś, o czym chwilę wcześniej rozmawiamy... z hamakiem:).
W sobotę wyruszamy w stronę wylotówki do Essaouiry. Okazuje się, że niezbyt precyzyjnie spojrzeliśmy na mapę. W szalenie palącym tego dnia słońcu (termometr uliczny wskazuje 43*c) przechodzimy chyba z 10km, a końca miasta wciąż nie widać. Jest tylko długa, długa, długa... prosta. Po dwugodzinnym spacerku i trzech litrach wody, postanawiamy spróbować złapać któryś z przejeżdżających autobusów - do Chichaouy. I stamtąd łapać stopa dalej. Mijał nas kilkukrotnie autobus "43" z nazwą tej miejscowości, ale nie udało nam się go zatrzymać - szukamy zatem przystanku. Spytani ludzie wskazują nam miejsce i cieszą się, bo też jadą tym autobusem ;). Gdy ten przyjeżdża, okazuje się, że nie jedzie tylko do Chichauy, ale aż do Essaouiry. Zmęczeni spacerem, przygrzani słońcem, stwierdzamy że... rzucimy monetą. Okazuje się, że... jedziemy aż do Essaouiry;).
A przynajmniej chcieliśmy. Bo 20km przed, czujemy smród spalenizny. A chwilę później autobus się zatrzymuje. Awaria. Niewiele myśląc, zabieramy nasze plecaki i stajemy łapać stopa. Tym razem "niełapanie" dotyczy niebieskich mercedesów (taxi) ;). Po krótkiej chwili zatrzymuje się auto, którym dojeżdżamy do Essaouiry. Prosto pod... supermarket;).
Robimy szybkie zakupy, kupujemy 2kg niesamowicie soczystych i tanich tutaj pomarańczy i zbieramy się w stronę Mediny. Zapytana o kierunek dziewczyna wskazuje nam dorożkę, którą za 2 dirhamy dojeżdżamy pod samą Medinę.
Lonely Planet, tak samo z resztą jak fora internetowa można wyrzucić do pierwszego napotkanego śmietnika. Czytaliśmy, że noclegi w Essaouirze są niesamowicie drogie. Tymczasem my znajdujemy bardzo klimatyczny, stylizowany tradycyjnie hotel, w którym na piętrach leżą czerwone dywany...:). Po ostrym targowaniu...

- 200dh.
- za drogo, dziękujemy
- 150, to naprawdę dobra cena! ze śniadaniem.
- 110 bez śniadania.
- ale to bardzo duże śniadanie
- jest przecież kuchnia, zrobimy sobie sami
- ok, 110... normalnie kosztuje 30 euro, ale teraz nie ma sezonu...

...zostajemy praktycznie za taką ceną, za jaką w Marrakeszu mieliśmy malutki pokoik, w którym miejsce było tylko na łóżko i umywalkę. Mamy nawet taras (dach) z widokiem na ocean;). No i miał bardzo ładną nazwę - pacha. El Pacha. Lubimy pachy:D.
Zrzucamy plecaki i zatapiamy się w niesamowitych uliczkach Essaouirskiej Mediny...
Labirynty małych, wąskich uliczek. Pobielanych budynków z drzwiczkami, balkonami i okiennicami w kolorze ultramaryny. Do tego obrazka dochodzą jeszcze niezliczone ilości kotów i ich dzieci;), które całymi dniami śpią, wygrzewając się w słońcu.
Essaouira niegdyś była miastem hippisowskim, ale przebywając w nim, nietrudno zauważyć, że te czasy ma już za sobą. Teraz jest miastem turystycznym, Medina znajduje się na liście Unesco. Główną ulicą, na której porozrzucane są stoiska z pamiątkami trudno jest z powodu tłoku przejść. A sprzyjające warunki przyciągają surferów. Co nie ujmuje miastu jednak uroku, gdy tylko skręci się w którąś z mniejszych uliczek. Essaouira jest również miastem artystów. Spacerując wchodzimy do dwóch galerii, w których trafiamy na kilka ciekawych prac, jednak ich cena zdecydowanie przewyższa nasze możliwości. Poza tym nie mamy miejsca w plecakach - ten argument zdecydowanie sprzyja podejmowaniu decyzji o zakupach podczas aktualnego wyjaazdu;).
Nawet w tak turystycznym mieście natrafiamy na klimatyczną, lokalną knajpkę. Kuchnia oraz pomieszczenie (jadalnia), w którym mieści się nie więcej niż 5 osób. Zupełnie jakby jadło się u kogoś w domu. Tylko wegetariańskie posiłki. I oczywiście jak przystało na takie miejsca - niesamowicie tanie i bardzo dobre.
Spacerujemy plażą wzdłuż oceanu. Przyjemnie jest poczuć po spiekocie w Marrakeszu wodę pod stopami i przyjemny, morski powiew wiatru.
Wieczorem idziemy popatrzeć na horyzont, ale zamiast romantycznego zachodu słońca, otrzymujemy... chmury. Udajemy się jeszcze na souk po miętę i parzymy sobie wieczorną herbatę.
Rano chcemy pójść znów do naszego ulubionego miejsca na harirę, ale miasto budzi się bardzo powoli i jeszcze nie jest otwarte. Idziemy zatem na souk, kupujemy warzywa, lokalny chleb i idziemy na śniadanie nad ocean. Przepyszne robimy sobie śniadanie. Z chleba, natki pietruszki, niesamowicie intensywnych pomidorków i oliwek w paście chilli (harissa).
Spacerujemy daleko wzdłuż oceanu, a później znów zniamy pośród uliczek Essaouiry. Wieczorem znów mięta z souku i idziemy spać, żeby rano wyruszyć w dalszą drogę...

Magiczne uliczki Mediny:



Medina, słońce schodzące w dół, okulary znalezione na plaży! :D i nasze śniadanie nad oceanem - lokalny chleb z papryką, natką pietruszki, pomidorkami i oliwkami w paście chilli :) A na deser pomarańcze:



Najmniejszy słodziak świata:D, Medina zza murów i plaża:



Medina:) i nasze odkrycie - lokalna knajpka, w której najpierw trzeba przejść przez Pana kuchnię, a później i tak siedzi się, jakby u Pana w domowej jadalni...:). Czyli to, co lubimy. A Pan gotuje tylko wegetariańsko:). Harira za 2 dirhamy... nie do przebicia! :



Jeszcze trochę plaży:). I jeszcze trochę Mediny:

1 komentarz:

  1. Z waszych opisów i ze zdjęć Maroko mi się jawi jak połączenie Malezji z lekka nutką Indii. Te uliczki są nieziemskie, uwielbiam takie klimaty :)
    Trzymajcie się i szybkiego lotu za kilka dni.

    OdpowiedzUsuń