Wyszliśmy z domu zadziwiająco punktualnie. O 5.05 zamknęliśmy drzwi, po czym 3 razy się wracaliśmy, bo zapomnieliśmy np. zabrać aparatu;).
Zaczęliśmy łapać stopa przed 7.00 i po dwóch godzinach... ujechaliśmy 25km;). Dalej już było lepiej, dojechaliśmy szybko do Świebodzina, a stamtąd przespacerowaliśmy się 5km do Wilkowa, małej wsi, o której wiemy z doświadczenia, że ma fajną zatoczkę;). Tutaj znów przyszło nam chwilkę postać, ale zajęliśmy się śpiewaniem piosenek i opalaniem się na przyjemnie kojącym tego dnia słońcu :). Zatrzymało się kilka aut, ale wszystkie pod Berlin, a my niespecjalnie mieliśmy ochotę na ugrzęźnięcie gdzieś w plątaninie autostrad pod stolicą, to staliśmy sobie dalej. A po niecałych trzech godzinach, zatrzymała się nam polska ciężarówka, która zabrała nas do Hamburga:).
Późnym wieczorem wylądowaliśmy na stacji benzynowej pod Hamburgiem, no i łapaliśmy sobie stopa. Tutaj złapanie stopa zajęło nam 1,5h, co przy ruchu panującym na stacji można uznać za sukces.
W Bremen okazało się, że trochę nam się poprzestawiał zegarek. Gdy my myśleliśmy, że jest 22:30, tak naprawdę było sporo po północy, co nas trochę zaskoczyło :). Z uwagi na fakt, że niespecjalnie o tej godzinie jeździła już jakaś komunikacja, na obrzeża miasta podjechała po nas Sarah. Dziewczyna z couchsurfing, u której zatrzymaliśmy się w Bremen.
Rano wstaliśmy wcześniej, żeby razem z Sarą, choć trochę pochodzić po Bremen, któremu zdecydowanie nie brakuje uroku. Po kilku godzinach spacerów, kawy i bałkańskiego burka, którego udało nam się kupić, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy na lotnisko.
No i od wczoraj... jesteśmy w Marrakeszu. Spacerowaliśmy wczoraj wokół mediny w nieśpiesznym poszukiwaniu hotelu, jednocześnie sobie spacerując dla samego spaceru. Zupełnie inaczej szuka się hotelu gdy nie jest aż tak gorąco, a na plecach zamiast 18, ma się 7kg ;). Zatrzymaliśmy się w niedrogim (stosunkowo, do pozostałych) hoteliku Aday, 2 minuty od placu Djamaa el-Fna.
Djamaa el-Fna, sprawia wrażenie woodstocku. Dużo dźwięków, hałasu i tłoku ;). A souki (bazary) przypominają odrobinę... te irańskie!:) Szczególnie zapachem. Choć ludzie zdecydowanie nie mają nic wspólnego z tymi irańskimi;). Za dużo turystów na sobie poczuli - no i mentalność chyba też nie ta. Nie jest też specjalnie wegetariańsko... trzeba się troszkę napocić, żeby znaleźć coś dla nas. Ale nie jest źle. Wczoraj odkryliśmy zupę z ciecierzycy, soczewicy i kilku innych rzeczy. Zdążyliśmy zjeść już trzy;).
No i... w końcu się wyspaliśmy... hurra;). A teraz kończymy pisanie i uciekamy w maisto;). Do następnego!
Zaczęliśmy łapać stopa przed 7.00 i po dwóch godzinach... ujechaliśmy 25km;). Dalej już było lepiej, dojechaliśmy szybko do Świebodzina, a stamtąd przespacerowaliśmy się 5km do Wilkowa, małej wsi, o której wiemy z doświadczenia, że ma fajną zatoczkę;). Tutaj znów przyszło nam chwilkę postać, ale zajęliśmy się śpiewaniem piosenek i opalaniem się na przyjemnie kojącym tego dnia słońcu :). Zatrzymało się kilka aut, ale wszystkie pod Berlin, a my niespecjalnie mieliśmy ochotę na ugrzęźnięcie gdzieś w plątaninie autostrad pod stolicą, to staliśmy sobie dalej. A po niecałych trzech godzinach, zatrzymała się nam polska ciężarówka, która zabrała nas do Hamburga:).
Późnym wieczorem wylądowaliśmy na stacji benzynowej pod Hamburgiem, no i łapaliśmy sobie stopa. Tutaj złapanie stopa zajęło nam 1,5h, co przy ruchu panującym na stacji można uznać za sukces.
W Bremen okazało się, że trochę nam się poprzestawiał zegarek. Gdy my myśleliśmy, że jest 22:30, tak naprawdę było sporo po północy, co nas trochę zaskoczyło :). Z uwagi na fakt, że niespecjalnie o tej godzinie jeździła już jakaś komunikacja, na obrzeża miasta podjechała po nas Sarah. Dziewczyna z couchsurfing, u której zatrzymaliśmy się w Bremen.
Rano wstaliśmy wcześniej, żeby razem z Sarą, choć trochę pochodzić po Bremen, któremu zdecydowanie nie brakuje uroku. Po kilku godzinach spacerów, kawy i bałkańskiego burka, którego udało nam się kupić, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy na lotnisko.
No i od wczoraj... jesteśmy w Marrakeszu. Spacerowaliśmy wczoraj wokół mediny w nieśpiesznym poszukiwaniu hotelu, jednocześnie sobie spacerując dla samego spaceru. Zupełnie inaczej szuka się hotelu gdy nie jest aż tak gorąco, a na plecach zamiast 18, ma się 7kg ;). Zatrzymaliśmy się w niedrogim (stosunkowo, do pozostałych) hoteliku Aday, 2 minuty od placu Djamaa el-Fna.
Djamaa el-Fna, sprawia wrażenie woodstocku. Dużo dźwięków, hałasu i tłoku ;). A souki (bazary) przypominają odrobinę... te irańskie!:) Szczególnie zapachem. Choć ludzie zdecydowanie nie mają nic wspólnego z tymi irańskimi;). Za dużo turystów na sobie poczuli - no i mentalność chyba też nie ta. Nie jest też specjalnie wegetariańsko... trzeba się troszkę napocić, żeby znaleźć coś dla nas. Ale nie jest źle. Wczoraj odkryliśmy zupę z ciecierzycy, soczewicy i kilku innych rzeczy. Zdążyliśmy zjeść już trzy;).
No i... w końcu się wyspaliśmy... hurra;). A teraz kończymy pisanie i uciekamy w maisto;). Do następnego!
Burek!!! i ten tłok który od razu kojarzy się z Indiami to co najbardziej nam się podoba :D
OdpowiedzUsuńSuper. Zyczymy Wam udanego wypoczynku. Pozdrawiamy serdecznie.
OdpowiedzUsuń