20.05.2011

welcome home

Nieźle stopuje się po Maroko. Melancholijnie opuściliśmy Sidi Ifni, by bezproblemowo, dwoma długimi i dwoma krótkimi stopami:), po niecałych 7 godzinach dojechać do Marrakeszu. A tutaj - przyjęcie jak w domu:). Gdy weszliśmy do hotelu i zobaczyliśmy tych samych Azjatów co przed tygodniem, ci z radością w głosie powiedzieli: welcome home;).
Niby ogromne miasto, a na ulicy zaczepiają nas ludzie i mówią, że jesteśmy z Polski, że nas pamiętają. Wisienką na torcie okazało się stoisko z jedzeniem na Jamaa el-Fna, które odwiedzaliśmy codziennie, będąc tu poprzednim razem. Uśmiechy od ucha do ucha, radosne witanie, podawanie dłoni. Niesamowite, bo na tym placu dziennie przewijają się przecież tysiące ludzi.
Powłóczyliśmy się popołudniem więc po naszych ulubionych zakątkach w Marrakeszu, wypiliśmy sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy, zjedliśmy harirę, chabakiyę i wypiliśmy herbatę:).
Mimo iż czujemy, że w Marrakeszu byliśmy już wszędzie, miło jest tu wrócić na popołudnie i jutrzejszy poranek. Dwa tygodnie są krótkie. Czujemy już wiatr we włosach, za którym chcielibyśmy podążyć na południe, w głąb afryki. Ale niestety, jeszcze nie. Jeszcze przyjdzie na to pora...

A na koniec, jeszcze nasza wisienka na torcie;), czyli ulubiony stragan z jedzeniem:


Oraz po raz ostatni, widok z naszego tarasu:

0 komentarze:

Prześlij komentarz