...pierwszego stopa łapiemy do Safi. Portowe, przemysłowe miasto chcemy poprostu ominąć i ruszyć dalej. Najpierw rozwozimy z naszym kierowcą towar do lokalnych sklepów, a następnie ten podrzuca nas na wylotówkę. Jedynie kilka chwil zajmuje nam złapanie kolejnego stopa, kilkanaście kilometrów dalej. Jedziemy drogą alternatywną i mniej uczęszczaną, ale wydaje nam się, że piękniejszą - wzdłuż wybrzeża. Minus jest taki, że ruch na drodze jest prawie żaden. Po około pół godziny zatrzymuje nam się jednak chłopak jadący aż do naszego dzisiejszego celu - Essaouiry. Gdy docieramy na miejsce, decydujemy się wysiąść przy plaży, by móc się nią przespacerować w drodze do mediny. Nie potrafimy odnaleźć tego czegoś, co miała Essaouira, gdy byliśmy tutaj ostatnim razem. Nie sposób przejść bez zaczepek ludzi, którzy próbują nam coś sprzedać, wciągnąć do hotelu - a tych przybyło chyba o 100%! - czy w inny sposób wyciągnąć coś z naszych kieszeni. W pewnym momencie podchodzi do mnie chłopak z tacą ciasteczek proponując "hash cake" i mówiąc, że pamięta mnie z wczoraj, jak powiedziałem mu, że dzisiaj na pewno coś od niego kupię... nie wiem na co liczył, bo chyba pamiętałbym, że nic takiego nie mówiłem, nawet gdybyśmy nie przyjechali 20 minut wcześniej...
Wchodzimy do pierwszego hotelu i gdy słyszymy 700MAD za noc, wychodzimy z uśmiechem. W kolejnym, niemal pustym, chociaż bardzo zadbanym dziewczyna proponuje nam pokój za 150, a finalnie zostajemy za nieco bardziej rozsądne 100MAD.
Medina Essaouiry jest naprawdę ładna, ale nie da się cieszyć nią oczu w takim tłumie turystów. Uciekamy więc poza medinę w stronę portu. Za 10MAD od osoby wchodzimy do "Skala du Port", skąd rozciąga się obrazkowy widok na medinę i port - zależnie od tego, w którą stronę się spogląda. Odkrywamy przy okazji... mewy, które wyglądają jakby znalazły swój własny park rozrywki :). Ponieważ wieje bardzo silny wiatr, setki ptaków podlatuje do muru, skąd obijający się od niego wiatr wybije je wprost do góry... obraz jest tak niewiarygodny, jakby mewy ktoś wystrzeliwał z armatki, jedną za drugą i tak w kółko!
Wieczór spędzamy robiąc zakupy na kolację i chrupiąc nasze nowe odkrycie - prażone migdały, fistaszki i ciecierzycę.
Rano wstajemy zdecydowanie później niż planowaliśmy... :). Wychodzimy na wylotówkę i zaczynamy łapać stopa. Przez dłuższą chwilę bez rezultatu, aż do chwili gdy zatrzymuje się chłopak jadący prosto do Agadiru. Droga dłuży nam się w nieskończoność, a po drodze okazuje się, że nie jedzie tylko do Agadiru, ale aż do Tiznitu, czyli prawie tam gdzie my!
Po kilku godzinach jazdy wysiadamy w Tiznicie na wylotówce w stronę Sidi Ifni. Wypijamy kawę... i łapiemy stopa dalej. Kobieta siedząca obok zaczyna do nas rozmawiać, ale my jak te dwa osiołki oczywiście nie rozumiemy francuskiego. Wygląda jednak na to, że przejęła się naszym losem, bo po chwili przychodzi młody chłopak i tłumaczy nam po angielsku, że musimy wziąć "petit taxi", jak tutaj nazywa się typową taksówkę jaką znamy z europy, do miejsca, gdzie jest postój "grand taxi" - czyli czegoś co przypomina komunikację publiczną, ale samochodową. Taka taksówka odjeżdża gdy się zapełni, czyli 2 osoby z przodu (plus kierowca) i 4 z tyłu. Próbujemy tłumaczyć, że w sumie wolelibyśmy łapać stopa, ale rzeczywiście ruch jest niemal ujemny. Po pewnym czasie chłopak zatrzymuje taksówkę i jedzie z nami na postój taksówek. Płaci kierowcy i nie chce od nas przyjąć gdy próbujemy mu oddać... takie sytuacje pamiętamy z Iranu, Turcji... i zeszłorocznego autostopu w Maroko po tej samej okolicy (z Agadiru w stronę Tiznit). Robi się ciepło na sercu, gdy spotyka się takich niesamowicie dobrych, bezinteresownych ludzi. Za grand taxi do Sidi Ifni, oddalonego o ok. 80km, płacimy 50MAD, czyli równowartość ok. 5 euro.
Do Ifni, czyli naszego ulubionego miejsca jak do tej pory w Maroko dojeżdżamy gdy zaczyna zmierzchać. Idziemy do tej samej kawiarni, do której ostatnim razem trafiliśmy przez przypadek i wynajęło nam się małe mieszkanko za 80MAD. Tym razem jednak są full... właściciel jednak ma jeszcze jedno mieszkanie, o wiele większe i niemal na plaży przy oceanie. Ponieważ nas pamięta, proponuje nam sporą zniżkę - a przynajmniej twierdzi że to już ze zniżką - i chce nam to wynająć za 150MAD... co nie jest już taką małą kwotą. Jedziemy je obejrzeć... kuchnia, salon, kolejny pokój, znów dwie sypialnie, znów widok na ocean... i znów ulegamy pokusie...
Już po zachodzie słońca wychodzimy jeszcze przespacerować się po mieście. Przyjeżdżamy akurat w dniu, w którym przypada cotygodniowy targ. Pomimo tego, że część ludzi po całodziennym targowaniu powoli zaczyna się zbierać, możemy jeszcze poobserbować i sami przy okazji zrobić malutkie zakupy. W jednym miejscu kupić można materiały, w innym warzywa i owoce, z drugiej strony chłopak sprzedaje jajka, a jeszcze gdzie indziej chyba wszystkie artykuły AGD i RTV poukładane w koszyczkach na stole. My kupujemy winogrona, pomarańcze i... kilka kg owoców opuncji. Podeszliśmy do stoiska z opuncją z zamiarem kupienie jednej, może dwóch sztuk, żeby ich spróbować, bo nigdy wcześniej ich nie próbowaliśmy - poza ostatnią próbą w Paryżu niedojrzałej. Pytamy jednak o cenę, a odpowiedź brzmi... jedna sztuka 1MAD, a ta tutaj cała doniczka opuncji 10MAD. Te w doniczce wyglądają na... dojrzałe, a reszta na zielone. Czemu nie?:) Pan na stoisku pokazuje nam jeszcze jak je obierać, z doniczki przebiera jeszcze lekko nadpsute i za każdą jedną wrzuca nam dwie wzamian ze straganu...
Opuncja okazuje się przepysznym owocem! Dojrzała w środku przypomina z wyglądu połączenie figi i pomidora, a w smaku... ciężko powiedzieć, ale jest słodka. Natomiast niedojrzałe smakują jak bardzo soczysta nać pietruszki:).
Rano kupujemy na śniadanie świeże, jeszcze gorące pieczywo, a później spacerujemy po mieście. Robimy zdjęcia błękitno-białym budynkom, które w wyjątkowy sposób dekorują miasto, wstępujemy raz na herbatę, raz na świeżo smażone pączki, a raz na harirę, w międzyczasie spacerując po plaży. Nasze życie toczy się podobnym rytmem jak pozostałych mieszkańców Ifni. W ciągu dnia temperatura sięga ponad 30 stopni, więc ulice są raczej puste, a sklepy i stoiska na bazarze pozamykane. Gdzieniegdzie jedynie ludzie przesiadują w kawiarniach, albo grają ze znajomymi w karty. Wieczorem miasteczko budzi się do życia, ludzie wychodzą na zakupy, kawiarnie przy głównej ulicy są pełne, a chodniki zapełnione. Życie zdecydowanie ożywa po zmroku, a my wraz z nim. Takie jest Ifni, że niewiele jest tutaj do roboty, miasteczko oddycha swoją spokojną, niespieszną atmosferą. I za to je chyba tak lubimy...
Kolejnego dnia chcemy pojechać zobaczyć Legzira Plage... i kilka razy w ciągu kilku chwil ucieka nam autobus. Najpierw próbujemy go gonić na głównej ulicy, odjeżdża nam niemal sprzed nosa. Gdy idziemy w dół miasta aby łapać stopa, bo myślimy, że dawno już odjechał, ten po objechaniu miasta wyjeżdża z bocznej ulicy. Znów za nim biegniemy... i znów nam ucieka. Nic nie dzieje się jednak przez przypadek, bo dzięki temu, że nie udaje nam się złapać autobusu i jedziemy autostopem, spełnia się nasze małe marzenie o... autostopie na pace pick-upa! Kilkanaście kilometrów więc mija nam z wiatrem we włosach...
Spędzamy kilka godzin spacerując, chwytając promienie słońca i oglądając szalony ocean, którego fale tego dnia sięgały chyba ponad 3m, w tle mając widowiskowe klify...
Szybko łapiemy stopa spowrotem do Ifni, znów odwiedzamy nasze ulubione zakątki miasteczka, a wieczór spędzamy gotując.
Kolejnego dnia idąc wzdłuż Ifni, trafiamy do kawiarni, w której pokazują mecz... Polska - Anglia;). Siadamy więc jak zawzięci kibice, zamawiamy herbatę i poddajemy się emocjom! Jedni kibicują Anglii, inni Polsce, a Pan, który nas poznaje, cieszy się, że przyszliśmy oglądać "naszych". Mecz leci na arabskiej stacji, więc niesamowicie zabawnie czasem brzmią polskie nazwiska wymawiane przez arabskiego komentatora. Po zaciętej walce mecz kończy się remisem, a my usatysfakcjonowani, tak jak i wszyscy opuszczamy kawiarnię. Jak miejscowi odwiedzamy znów kilka "naszych" miejsc, a wieczorem znów oddajemy się temu co uwielbiamy - gotowaniu...
Rano już żegnamy się z Sidi Ifni. Myśleliśmy o tym, by zjechać na południe, przez Saharę Zachodnią aż do Dakhli, ale mając takie ograniczenia czasowe jak mamy, jednak nie tym razem. Ruszamy więc w stronę Tiznitu...
Essaouira:
Wchodzimy do pierwszego hotelu i gdy słyszymy 700MAD za noc, wychodzimy z uśmiechem. W kolejnym, niemal pustym, chociaż bardzo zadbanym dziewczyna proponuje nam pokój za 150, a finalnie zostajemy za nieco bardziej rozsądne 100MAD.
Medina Essaouiry jest naprawdę ładna, ale nie da się cieszyć nią oczu w takim tłumie turystów. Uciekamy więc poza medinę w stronę portu. Za 10MAD od osoby wchodzimy do "Skala du Port", skąd rozciąga się obrazkowy widok na medinę i port - zależnie od tego, w którą stronę się spogląda. Odkrywamy przy okazji... mewy, które wyglądają jakby znalazły swój własny park rozrywki :). Ponieważ wieje bardzo silny wiatr, setki ptaków podlatuje do muru, skąd obijający się od niego wiatr wybije je wprost do góry... obraz jest tak niewiarygodny, jakby mewy ktoś wystrzeliwał z armatki, jedną za drugą i tak w kółko!
Wieczór spędzamy robiąc zakupy na kolację i chrupiąc nasze nowe odkrycie - prażone migdały, fistaszki i ciecierzycę.
Rano wstajemy zdecydowanie później niż planowaliśmy... :). Wychodzimy na wylotówkę i zaczynamy łapać stopa. Przez dłuższą chwilę bez rezultatu, aż do chwili gdy zatrzymuje się chłopak jadący prosto do Agadiru. Droga dłuży nam się w nieskończoność, a po drodze okazuje się, że nie jedzie tylko do Agadiru, ale aż do Tiznitu, czyli prawie tam gdzie my!
Po kilku godzinach jazdy wysiadamy w Tiznicie na wylotówce w stronę Sidi Ifni. Wypijamy kawę... i łapiemy stopa dalej. Kobieta siedząca obok zaczyna do nas rozmawiać, ale my jak te dwa osiołki oczywiście nie rozumiemy francuskiego. Wygląda jednak na to, że przejęła się naszym losem, bo po chwili przychodzi młody chłopak i tłumaczy nam po angielsku, że musimy wziąć "petit taxi", jak tutaj nazywa się typową taksówkę jaką znamy z europy, do miejsca, gdzie jest postój "grand taxi" - czyli czegoś co przypomina komunikację publiczną, ale samochodową. Taka taksówka odjeżdża gdy się zapełni, czyli 2 osoby z przodu (plus kierowca) i 4 z tyłu. Próbujemy tłumaczyć, że w sumie wolelibyśmy łapać stopa, ale rzeczywiście ruch jest niemal ujemny. Po pewnym czasie chłopak zatrzymuje taksówkę i jedzie z nami na postój taksówek. Płaci kierowcy i nie chce od nas przyjąć gdy próbujemy mu oddać... takie sytuacje pamiętamy z Iranu, Turcji... i zeszłorocznego autostopu w Maroko po tej samej okolicy (z Agadiru w stronę Tiznit). Robi się ciepło na sercu, gdy spotyka się takich niesamowicie dobrych, bezinteresownych ludzi. Za grand taxi do Sidi Ifni, oddalonego o ok. 80km, płacimy 50MAD, czyli równowartość ok. 5 euro.
Do Ifni, czyli naszego ulubionego miejsca jak do tej pory w Maroko dojeżdżamy gdy zaczyna zmierzchać. Idziemy do tej samej kawiarni, do której ostatnim razem trafiliśmy przez przypadek i wynajęło nam się małe mieszkanko za 80MAD. Tym razem jednak są full... właściciel jednak ma jeszcze jedno mieszkanie, o wiele większe i niemal na plaży przy oceanie. Ponieważ nas pamięta, proponuje nam sporą zniżkę - a przynajmniej twierdzi że to już ze zniżką - i chce nam to wynająć za 150MAD... co nie jest już taką małą kwotą. Jedziemy je obejrzeć... kuchnia, salon, kolejny pokój, znów dwie sypialnie, znów widok na ocean... i znów ulegamy pokusie...
Już po zachodzie słońca wychodzimy jeszcze przespacerować się po mieście. Przyjeżdżamy akurat w dniu, w którym przypada cotygodniowy targ. Pomimo tego, że część ludzi po całodziennym targowaniu powoli zaczyna się zbierać, możemy jeszcze poobserbować i sami przy okazji zrobić malutkie zakupy. W jednym miejscu kupić można materiały, w innym warzywa i owoce, z drugiej strony chłopak sprzedaje jajka, a jeszcze gdzie indziej chyba wszystkie artykuły AGD i RTV poukładane w koszyczkach na stole. My kupujemy winogrona, pomarańcze i... kilka kg owoców opuncji. Podeszliśmy do stoiska z opuncją z zamiarem kupienie jednej, może dwóch sztuk, żeby ich spróbować, bo nigdy wcześniej ich nie próbowaliśmy - poza ostatnią próbą w Paryżu niedojrzałej. Pytamy jednak o cenę, a odpowiedź brzmi... jedna sztuka 1MAD, a ta tutaj cała doniczka opuncji 10MAD. Te w doniczce wyglądają na... dojrzałe, a reszta na zielone. Czemu nie?:) Pan na stoisku pokazuje nam jeszcze jak je obierać, z doniczki przebiera jeszcze lekko nadpsute i za każdą jedną wrzuca nam dwie wzamian ze straganu...
Opuncja okazuje się przepysznym owocem! Dojrzała w środku przypomina z wyglądu połączenie figi i pomidora, a w smaku... ciężko powiedzieć, ale jest słodka. Natomiast niedojrzałe smakują jak bardzo soczysta nać pietruszki:).
Rano kupujemy na śniadanie świeże, jeszcze gorące pieczywo, a później spacerujemy po mieście. Robimy zdjęcia błękitno-białym budynkom, które w wyjątkowy sposób dekorują miasto, wstępujemy raz na herbatę, raz na świeżo smażone pączki, a raz na harirę, w międzyczasie spacerując po plaży. Nasze życie toczy się podobnym rytmem jak pozostałych mieszkańców Ifni. W ciągu dnia temperatura sięga ponad 30 stopni, więc ulice są raczej puste, a sklepy i stoiska na bazarze pozamykane. Gdzieniegdzie jedynie ludzie przesiadują w kawiarniach, albo grają ze znajomymi w karty. Wieczorem miasteczko budzi się do życia, ludzie wychodzą na zakupy, kawiarnie przy głównej ulicy są pełne, a chodniki zapełnione. Życie zdecydowanie ożywa po zmroku, a my wraz z nim. Takie jest Ifni, że niewiele jest tutaj do roboty, miasteczko oddycha swoją spokojną, niespieszną atmosferą. I za to je chyba tak lubimy...
Kolejnego dnia chcemy pojechać zobaczyć Legzira Plage... i kilka razy w ciągu kilku chwil ucieka nam autobus. Najpierw próbujemy go gonić na głównej ulicy, odjeżdża nam niemal sprzed nosa. Gdy idziemy w dół miasta aby łapać stopa, bo myślimy, że dawno już odjechał, ten po objechaniu miasta wyjeżdża z bocznej ulicy. Znów za nim biegniemy... i znów nam ucieka. Nic nie dzieje się jednak przez przypadek, bo dzięki temu, że nie udaje nam się złapać autobusu i jedziemy autostopem, spełnia się nasze małe marzenie o... autostopie na pace pick-upa! Kilkanaście kilometrów więc mija nam z wiatrem we włosach...
Spędzamy kilka godzin spacerując, chwytając promienie słońca i oglądając szalony ocean, którego fale tego dnia sięgały chyba ponad 3m, w tle mając widowiskowe klify...
Szybko łapiemy stopa spowrotem do Ifni, znów odwiedzamy nasze ulubione zakątki miasteczka, a wieczór spędzamy gotując.
Kolejnego dnia idąc wzdłuż Ifni, trafiamy do kawiarni, w której pokazują mecz... Polska - Anglia;). Siadamy więc jak zawzięci kibice, zamawiamy herbatę i poddajemy się emocjom! Jedni kibicują Anglii, inni Polsce, a Pan, który nas poznaje, cieszy się, że przyszliśmy oglądać "naszych". Mecz leci na arabskiej stacji, więc niesamowicie zabawnie czasem brzmią polskie nazwiska wymawiane przez arabskiego komentatora. Po zaciętej walce mecz kończy się remisem, a my usatysfakcjonowani, tak jak i wszyscy opuszczamy kawiarnię. Jak miejscowi odwiedzamy znów kilka "naszych" miejsc, a wieczorem znów oddajemy się temu co uwielbiamy - gotowaniu...
Rano już żegnamy się z Sidi Ifni. Myśleliśmy o tym, by zjechać na południe, przez Saharę Zachodnią aż do Dakhli, ale mając takie ograniczenia czasowe jak mamy, jednak nie tym razem. Ruszamy więc w stronę Tiznitu...
Essaouira:
Sidi Ifni:
0 komentarze:
Prześlij komentarz