24.10.2012

Tafraout

Sidi Ifni - Tafraout (18-21.10)

Szybko łapiemy stopa do Tiznit. Do Tiznitu zdecydowaliśmy sie pojechać, bo tak samo jak półtora roku temu, w drodze do Sidi Ifni spotkaliśmy w okolicy tego miasta niesamowitych ludzi. Gdy w medinie już, próbujemy rozgryźć mapę i znaleźć jakiś hotel, zagaduje nas chłopak - czego szukamy. Po chwili rozmowy proponuje, że zaprowadzi nas do hotelu, a my zgadzamy się, bo czujemy że robi to z chęci pomocy, a nie żeby zarobić. Po chwili bezskutecznego kręcenia się po medinie (brak miejsc - za drogi - straszny itp.) zaprasza nas na herbatę do siebie do sklepu. Pierwszy raz w życiu pijemy herbatę z tymiankiem, a po chwili proponuje, że jeśli chcemy, możemy spać u niego w sklepie, albo możemy pojechać z nim wieczorem kilkanaœcie kilometrów nad ocean, gdzie ma... dwie jaskinie, z których pokazuje nam zdjęcia. Nad wybrzeże jednak nie bardzo chcemy jechać, bo z bardzo samego rana chcemy ruszyć w stronê Tafraout, a w sklepie nie chcemy zostać, bo jest to malutka klitka, może z 1,5m na 1,5m, bez wody i nie za bardzo nawet jest miejsce żebyśmy tam we trójkę siedzieli. Widzimy, że ma bardzo dobre chęci ale nie chcemy sprawiać kłopotu i najuprzejmiej jak potrafimy, mówimy że poszukamy hotelu. Te jednak w Tiznit są koszmarne! Niestraszne nam są nawet indyjskie nory, ale z tych w Tiznicie uciekamy szybciej niż wchodzimy. Znajdujemy w końcu jednak coś znośnego. Idziemy jeszcze na spacer, kupić coś na kolację i szybko zasypiamy, by rano wcześnie wstać.
Tak też robimy. Wychodzimy z mediny, szukamy apteki i kupujemy kropelki z antybiotykiem na przemowy jęczmień, który zaczą się robić na oku, prawdopodobnie od zatarcia brudną dłonią. Po zeszłorocznych przejściach z tym czymś, odczuwamy sporą ulgę, gdy udaje nam się w Maroko bez problemu kupić kropelki z neomycyną.
Ponad pół godziny zajmuje nam złapanie pierwszego stopa. Przejeżdżamy jednak prawie połowę drogi, no i
łapiemy dalej. Kolejne auto zatrzymuje się aż do Tafraout! Drogę spędzamy uskuteczniając kaleką komunikację po francusku... i zatrzymując się na prawie-wymioty Kasiowe wynikające z mocno krętej drogi;)
W uroczo położonym Tafrout szybko znajdujemy tani i przyjemny hotel. Kasia odsypia krętą drogę, a ja spaceruję po okolicy.
Tafraout położone jest w dolinie i otoczone z każdej strony niesamowitymi, czerwonymi górami. Jest bardzo przyjemnie również dlatego, że pogoda jest zupełnie inna niż ta, w której spędziliśmy poprzednią część wyjazdu - powietrze jest suche, a temperatura niższa. Jest też mniej turystycznie, ludzie nie są nachalni. Nie wiedzieć czemu, Anti Atlas jest najrzadziej odwiedzanym rejonem w Maroko. Wieczorem wychodzimy jeszcze przejść się po niesamowitych, okrągłych skałach, które wyglądają jakby ktoś je sobie poprostu rozrzucił - trochę tu, trochę tam...
Tafrout znane jest również z mountain bikingu. Kolejnego dnia rano wypożyczamy rowery i wybieramy się na przejażdżkę po okolicy. Nie możemy się nadziwić jak pięknie jest dookoła! Krajobraz jest bajkowy, powietrze bardzo przejrzyste, a dzieci w mijanych wioskach witają nas radośnie i bezinteresownie, nie prosząc o dirhamy. Z przejażdżki robi się całkiem niezła jazda, bo w pewnym momencie wieje tak szalony wiatr, że zjeżdżając z górki żeby się nie zatrzymać musimy ostro pedałować! Przez kolejnych kilkanaście kilometrów mierzymy się z wiatrem wspinając się mozolnie pod górę. Po kilku godzinach otrzymujemy jednak nagrodę - dojeżdżamy do miejsca, z którego kilka minut zjeżdżamy szybko w dół.
Po takim dniu postanawiam (Kasia) odwiedzić hammam - miejsce, gdzie kobiety przychodzą by się po prostu umyć. W wielu domach wciąż brakuje bierzącej, nie wspominając o gorącej wodzie. Niepewnym krokiem ze wskazówkami z przewodnika idę na poszukiwania. Jako że zaznaczony nie jest dokładnie na mapce, pytam kobiet o drogę. Mówiąca po angielsku dziewczyna postanawia zaprowadzić mnie na miejsce. Przechodzimy wspak całe miasteczko i dochodzimy na miejsce po kilkunastu minutach. Dziewczyna szybko wyjaśnia mi co i jak, płacę 10dh za wstęp, kupuję czarne mydło robione z oliwek. Do tego dostaję szorstką rękawicę, dwa duże wiadra i jedno małe. Kobiety są bardzo miłe, choć nie mówią w żadnym znanym mi języku. Jedna wprowadza mnie do środka. Dla nich to oczywiste czynności, dla mnie wciąż są niewiadomą. Nie żebym się nigdy nie myła :D, ale nie do końca wiem w jaki sposób się to robi w hammamie. Po co dwa wiadra, po co to malutkie. Po krótkiej chwili dyskretnie podpatrując szorujące się kobiety rozwiązuję zagadkę. Gorąca woda, aksamitne żelowe mydełko z dodaktkiem suszonych kwiatów i masaż szorstką rękawicą działają bardzo dobrze na moje wymęczone dzisiejszą jazdą mięśnie.
Następnego dnia wstajemy ciut później niż planowaliśmy, zbyt późno by jechać rowerami w kierunku Ait Mensour, gdzie planowaliśmy. Postanawiamy spróbować na stopa. Pierwszy kierowca zawozi nas na rozdroże, mówiąc z góry że nam się nie uda bo jest niedziela i nikt tam teraz nie będzie jechał. Ma rację. Przez godzinę nie przejeżdża żadne auto. Na szczęście okolica jest bogata w granitowe cuda, więc wybieramy się na spacer szutrową drogą pośród gór, gdzie w latach osiemdziesiątych pewien belgijski artysta postanowił urozmaicić okolicę i pomalował niektóre kamienie na różowo, niebiesko i zielono. Widok jest rzeczywiście abrtakcyjny, bo są to dziesiątki ogromnych kamieni, zupełnie przypadkowych i w promieniu kilku km. Po drodze mijamy ludzi mieszkających w namiotach i pasących kozy, owce, jeszcze innych z wielbłądami. Mijamy stare osady rozmyte przez deszcz i oczywiœcie duuużo palm. Gdy słońce chyli się ku zachodowi, dochodzimy do głównej drogi do Tafrout, gdzie ruch jest dokładnie taki sam jak na poprzedniej - zerowy. Pomijając przejeżdżające grand taxi, do której wsiadamy. Te tutaj są jeszcze bardziej pojemne. Oprócz standardowych trzech osób z przodu i czterech z tyłu, te mogą zmieścić jeszcze trzy w bagażniku...
W Tafraout mieliśmy zostać jeden dzień, a tak nam się spodobało, że zostaliśmy trzy - teraz czeka nas nieco większy dystans - 800km w kierunku pustyni.

0 komentarze:

Prześlij komentarz