Oualidia, niewielkie miasteczko między El-Jadidą, a Safi. Z marokańskiego wybrzeża wyróżnia je spokojna laguna, oddzielona skałami od szalonego oceanu. Dla nas... jedno z najpiękniejszych miejsc nad wybrzeżem w jakich kiedykolwiek byliśmy! Ale od początku...
Do Oualidii dojeżdżamy bez większego problemu, najpierw łapiąc stopa kilka kilometrów za miasto, a następnie ciężarówką z dwoma kierowcami, którzy po drodze palą sobie haszysz;). W Oualidzie wita nas bajkowy widok laguny z turkusową wodą, a w tle ocean obijający się o skały... Chwilę później już idziemy za chłopakiem w przeciwnym kierunku od wody oglądać jakieś pokoje (w gruncie rzeczy poddajemy się takim mieszkaniowym naganiaczom, bo w Maroko czasem można znaleźć prawdziwą perełkę, ukrytą, nieoznaczoną i bardzo tanią). Te jednak szczególnie nas nie porywają - w pierwszym budyknu coś im stęchło, a w drugim właściciel nie chce zejść z ceny. Grzecznie dziękujemy i ruszamy w swoją stronę:) - skutecznie przyciągani przez wodę w jej kierunku.
Po kilkuset metrach pojawia się przed nami coś, przy czym na chwilkę pojawia się iskierka w oku. Całe wzgórze zabudowane białymi domkami z niebieskimi oknami, otoczone przepięknym ogrodem. "Ogrody laguny". Niestety, bez żadnych oznaczeń, nie mając pojęcia jak mielibyśmy się za to zabrać, jedynie patrzymy w tamtym kierunku. Nasz wzrok jest chyba jednak dość wymowny, bo spod bramy krzyczy coś do nas kobieta po francusku. To nic, że nie rozumiemy, oczywiście od razu zmieniamy kierunek ;). Nasza nieznajomość francuskiego pozwala zrozumieć, że kobieta pyta czy chcemy coś wynająć - pozwala też odpowiedzieć Oui. Zobaczyć nie zaszkodzi. Idziemy schodami w górę, pokazuje nam - tutaj jest pierwszy basen, tutaj kolejny... acha... wspinamy się wyżej, aż trafiamy do jej piętrowego domku. Na górze ogromny salon z kominkiem, kuchnia, duży taras z widokiem na lagunę i ocean. Na dole 2 sypialnie, łazienka. Gołym okiem widać, że nas nie stać... ale zapytać o cenę nie zaszkodzi... najpierw próbujemy się targować, w końcu rezygnujemy... ale schodzimy kawałek, zastanawiamy się, patrzymy na to wszystko i... zostajemy!:D Tak naprawdę za taką samą cenę jaką płaciliśmy za marny hostel w Sewilli...
Jak dzieci na wyścigi przebieramy się w stroje kąpielowe i biegniemy do basenu!:) Cały dla nas! Całe dwa, bo nie wygląda jakby za dużo ludzi aktualnie przebywało w tych domkach.
Gdy spędza się wiosnę, lato i kawałek jesieni w Szkocji, to jest własnie to o czym się marzy... słońce, basen, rajski widok i błoga beztroska...:)
Gdy wystarczająco się ochładzamy, idziemy w stronę laguny. Odpływ odsłania niesamowite formacje skalne, małe baseniki, które tworzą się na dnie. Dookoła chodzą ludzie i zbierają - jedni małże, inni ostrygi, gdzieś w oddali mężczyzna poławia kraby. Od strony miasta idą chłopcy z wędkami. Wspinamy się na skały, podziwiamy widok z góry. Idziemy plażą i nie możemy uwierzyć, że jesteśmy w tak pięknym miejscu. Idąć wzdłuż wybrzeża czujemy się jak w bajce, w filmie, tak nierealny i magiczny jest krajobraz. I chyba nie jesteśmy w stanie słowami tego opisać...
Gdy robi się ciemno, wracamy, wcześniej robiąc zakupy na bazarze i gotujemy tajin. Przed snem wskakujemy jeszcze do basenu:) i do późna siedzimy na tarasie słysząc niemal jedynie ocean...
Kolejny dzień spędzamy pływając w lagunie, wciąż ciesząc oczy otoczeniem i spacerując wzdłuż oceanu.
Popołudniu rozmawiamy z rodzicami na skype... z basenu :P. A wieczorem nie możemy się nadziwić palecie barw w trakcie zachodu słońca...
Czas jednak ruszyć dalej. Po dwóch rajskich dniach ruszamy dalej na południe. Pierwszego stopa łapiemy do Safi...
Tym to dobrze :))
OdpowiedzUsuńZdjęcia są fenomenalne...
OdpowiedzUsuńAch ten kolor nieba i morza! :)
Pozdrawiam ciepło,
Sol :)