28.01.2013

Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit...

...Miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który przypomina niebiańskie miejsce gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu.
Czyli pełna nazwa Bangkoku - wzięliśmy z Wikipedii ;).
Fajnie jest. Do tego stopnia, że nie będziemy stąd uciekać szybko busem do Laosu, bo taki mieliśmy plan, a dojedziemy do niego po prostu przez Tajlandię. Lubimy Tajlandię, bardzo!
Bangkok jest całkiem niemały. Na pierwszy rzut oka, z daleka, wydaje się duży. A gdy się już wejdzie w miasto jest... ogromny nie do opisania! Wystarczy taki Wrocław sobie pomnożyć razy piętnaście albo dwadzieścia i wypełnić Sky Towerami, autostradami, włożyć metro podziemne i takie co śmiga po wiaduktach. Ze wszystkich wrocławskich centrów handlowych zrobić jedno i rozmieścić takich kilkanaście. Ale to nie znaczy, że nie ma Azji. Azja jest wszechobecna - w ulicznym jedzeniu co krok, rykszach, buddyjskich ołtarzykach i przede wszystkim ogromnym tajskim uśmiechu!
Szczerze mówiąc mamy zupełnie inne doświadczenia niż sporo ludzi, którzy opisywali nam nieprzyjaźnie Bangkok. Może to też dlatego, że interesuje nas co innego, w trochę inny sposób odkrywamy miasto? Nie mieszkamy na KhaoSan, w ogóle nie interesuje nas ta część miasta (chociaż byliśmy z ciekawości zobaczyć jak wygląda tajski paharganj) i nie biegamy "oglądać z ciekawości" wieczorem klubów wypełnionych białymi wśród porozbieranych Tajek. Bo po co? W zamian mamy zupełnie inne, przepyszne wspomnienia!
W ogóle dopadł nas Jet Lag. Określenie, którego do tej pory nie znaliśmy - w sensie słyszeliśmy, ale nie doświadczyliśmy, bo w sumie nie udało nam się jeszcze nigdy złapać stopa, który jechałby tak szybko żeby przekroczyć w parę godzin kilka stref czasowych :). Tak, pierwszy raz lecieliśmy tak daleko i w sumie dużo fajniej (dużo fajniej!) przemieszcza się powoli, no ale jak się ma tyle czasu ile się ma, to nie zawsze można sobie na to pozwolić. No więc mieliśmy ten Jet Lag. Pierwszego dnia obudziliśmy się o 14.00, a kolejnej nocy nie mogliśmy spać w ogóle. Więc nie zmrużyliśmy oka, a o 7.00 rano pojechaliśmy do miasta. No i łaziliśmy sobie od 7.00 do 17.00. Nie wiem jak my to zrobiliśmy, że daliśmy radę w takiej temperaturze. Tylko, że na drugi dzień bolały nas łydki :). Gdzie nas nie było? Byliśmy na Chinatown, w dzielnicy Little India zjedliśmy świetną Dosę, a później nawet na Khao San nas wywiało. Trochę nas zaskoczyły odległości, tzn. mapa nas trochę zmyliła, bo dostaliśmy mapę wielkości jak mapa Wrocławia, to nam się wyobraziły odległości w tej samej skali, a tu miasto 10x większe i odległości też. Ledwo doczołgaliśmy się z powrotem do metra :).
Na drugi dzień ja nie mogłem się podnieść z łóżka (Jet Lag nie odpuszczał, mimo nieprzespanej poprzedniej nocy i dnia jak opisany wyżej, obudziliśmy się o 4.00 rano i mieliśmy dalej problemy z zaśnięciem), a Kasia pojechała z Kob i jej córkami pojeździć rowerami po parku. Tą część właśnie ona powinna opisać, ale pewnie już słyszeliście jak jechała za samochodem Kob po czteropasmowej drodze 40km/h? I skręcała przez największe na świecie skrzyżowanie? Nie? To Wam jeszcze nie opowiadała?! :)
Po południu znów pojechaliśmy do centrum, przeszliśmy się najdłuższą na świecie ulicą, powchodziliśmy do największych na świecie szoping moli i zwiedzalismy największe na świecie muzemu kultury i artu, rewelacyjne z resztą! Wieczorem ze stacji metra postanowiliśmy wrócić do domu okrężną drogą, jak zwykle trochę nam nie wyszło i się zgubiliśmy :). Na szczęście istnieje tutaj instytucja motoru, który jest taksówką i za 20 bahtów zostaliśmy podrzuceni na motorach pod dom. Tzn. prawie pod dom, bo wysiedliśmy nie tam gdzie trzeba i musieliśmy przejść jeszcze dłuuugą prostą. A raczej musielibyśmy, bo spytaliśmy kogoś o drogę, poszliśmy w swoim kierunku, a ten po chwili nas dogonił na motorze i z uśmiechem podrzucił nas pod dom (już ten właściwy) - we trójkę na motorze jak rasowi Azjaci;). Takich właśnie Tajów spotykamy, albo takich którzy uśmiechają się od ucha do ucha jak robimy kolejne zdjęcia owoców i warzyw na bazarze. W ogóle uśmiechają się do nas na okrągło. To i my się do nich uśmiechamy. I jakoś tak bardzo miło się robi. Sporo nas w ogóle zaskakuje po doświadczeniach z Indii albo Maroko. Byliśmy wczoraj też na weekendowym bazarze i przy knajpkach wręczali nam menu. Jak nam się nie spodobało to im oddawaliśmy i szliśmy dalej, a oni je od nas brali, kiwali głową i jak to mają w zwyczaju uśmiechali się na szerok. W Maroko by nas nie chcieli puścić albo by się obrazili i burczeli coś pod nosem. A dzielnica w której mieszkamy do najbardziej turystycznych nie należy, bo przez tych kilka dni nie widzieliśmy w promieniu kilku km po których lokalnie się poruszamy ani jednego białego.
Zostaliśmy w Bangkoku aż do dzisiaj, bo czekaliśmy aż Nawin wróci z pracy z północnej Tajlandii, żeby móc się z nim zobaczyć - to dzięki niemu poznaliśmy Kob i jej córki, no i mamy gdzie się w Bangkoku zatrzymać. Wyskoczyliśmy więc rano z Nawinem, jego żoną na lunch, dołączyli do nas Kob z mężem i jeszcze kilku znajomych. Świetne jedzenie, za które nie pozwolili nam zapłacić...
 Resztę dnia robiliśmy drobne zakupy do wsadzenia w sakwy. No więc jutro w końcu ruszamy. Ciekawe jak nam się będzie jechać :). I jak się będą trzymać rowery? Uświadomiliśmy sobie właśnie, że nie jesteśmy tak do końca dobrze przygotowani. Mamy tylko dwie zapasowe dętki, ale to pół biedy, nie mamy żadnych zapasowych szprych ani nawet do nich klucza, więc jak nam pójdzie szprycha to usiądziemy i będziemy czekać na autobus. Tfu tfu, nie zapeszać. Wszystko przed nami. Jutro ruszamy w stronę północnej Tajlandii. Tylko jak my będziemy spać w namiocie w takich temperaturach?
Pisaliśmy już, że lubimy Tajlandię?




0 komentarze:

Prześlij komentarz